czwartek, 31 sierpnia 2017

PROJEKCJA FILMOWA W SOPOTECE

30 sierpnia w sali kinowej odbył się kolejny pokaz filmowy w ramach naszego cyklu "Kinowy Kołowrotek". Tym razem wyświetliliśmy równie kultowy, co kontrowersyjny debiut Kevina Smitha, czyli słynnych "Sprzedawców" z 1994 roku. Produkcja opowiada o dwójce przyjaciół - Dantem i Randalu - zatrudnionych odpowiednio w sklepie spożywczym i wypożyczalni kaset wideo gdzieś na obrzeżach New Jersey. Tego dnia, w czasie którego rozgrywa się akcja filmu, Dante miał mieć wolne, nad ranem dzwoni jednak do niego szef z prośbą, by mimo wszystko stawił się w pracy na zastępstwie. Ten dzień na długo zapisze się w pamięci bohatera, zmieni bowiem zaskakująco wiele w jego życiu...

Akcja obfituje w zdumiewające, nierzadko wręcz szokujące sytuacje wywołujące zarówno śmiech, jak i niedowierzanie, za największą siłę filmu trzeba jednak uznać znakomite dialogi. I choć języka, jakim posługują się bohaterowie tej prowokacyjnej komedii nie sposób nie uznać za wulgarny i prostacki, to jednak treść ich rozmów jest zaskakująco inteligentna i pełna błyskotliwych uwag oraz trafnych przemyśleń. Już choćby z tego powodu warto zapoznać się z filmem, który dał początek uniwersum View Askewniverse, z czym niemal jednogłośnie zgodzili się widzowie podczas dyskusji, jaka odbyła się po seansie.

Na kolejne spotkanie z filmem zapraszamy już 4.09. Spotykamy się jak zawsze o godz. 17:30.







wtorek, 29 sierpnia 2017

PROJEKCJA FILMOWA Z DYSKUSJĄ PO SEANSIE

Wszystkich miłośników sztuki filmowej zapraszamy na projekcję połączoną z żywą dyskusją po seansie. Już jutro pokażemy Wam kultowy film nakręcony w 1994 roku. Historia zaczyna się tak, że dzwoni telefon. Potem jest dzień, który miał wyglądać zupełnie inaczej. Ale czy wolno odmówić szefowi? Komedia złożona z krótkich zabawnych etiud z dużą dawką błyskotliwych dialogów. Film ten odczarowuje sens powiedzenia "klient - nasz pan". Zdecydowane kto inny tu rządzi. I tylko pozornie nikomu nie przeszkadza kot przechadzający się po ladzie sklepowej czy mecz hokejowy rozegrany w godzinach pracy. Co jeszcze nas zaskoczy? Przyjdźcie na nasz seans i dajcie się wprowadzić w dobry nastrój! Zapraszamy do Sopoteki 30.08 (środa) na godz. 17:30.

sobota, 26 sierpnia 2017

RELACJA Z WARSZTATÓW DLA POCZĄTKUJĄCYCH PISARZY

Za nami kolejne warsztaty dla adeptów trudnej sztuki tworzenia literatury. Wydarzenie wymyślone i prowadzone przez Annę Sowińską, która po godzinach pracy w Sopotece cyzeluje swoje powieści, cieszy się niesłabnącą popularnością. Uczestnicy nie zawiedli i tym razem. Nie dość, że stawili się tłumnie, to jeszcze wykazali się ogromnym zaangażowaniem, co miało swój wyraz w dyskusji trwającej na długo po zakończeniu oficjalnej części spotkania. Pytania padające z audytorium zdradzały, że warsztaty przyciągają ludzi, którzy wiedzą, czego chcą, a teraz tylko szukają sposobów, by to osiągnąć, stąd też pytania o konstrukcję zapadającego w pamięć bohatera czy wybór najodpowiedniejszej dla tematu narracji. 

Sierpniowe spotkanie poświęcone było jednak przede wszystkim relacji pisarz-wydawnictwo. Prowadząca opowiedziała uczestnikom jak powinien wyglądać wzorcowy konspekt powieści tworzony na potrzeby domu wydawniczego zainteresowanego publikacją, zdradziła też na co powinno się zwracać uwagę przy wyborze wydawcy. Jesteśmy więcej niż pewni, że wyposażeni w tę wiedzę początkujący pisarze nie napotkają żadnych trudności ani w trakcie pisania, ani też przy wydawaniu efektów swojej pracy.

Następne spotkanie z Anną Sowińską już 22.09 o godz. 18:00. Do zobaczenia!










środa, 23 sierpnia 2017

WARSZTATY DLA POCZĄTKUJĄCYCH PISARZY

Tych, którzy piszą do szuflady i tych, którzy dopiero myślą o tym, by zadebiutować jako twórcy, serdecznie zapraszamy do wzięcia udziału w warsztatach dla początkujących pisarzy. Z nami przekonasz się, że pisanie to nie zajęcie dla wybranych, a znakomity sposób na wyrażenie siebie. Przyjdź do Sopoteki 25 sierpnia i odkryj w sobie talent! 

wtorek, 22 sierpnia 2017

PERFORMATYWNE CZYTANIE "WŁADCY MUCH"

22 sierpnia po raz kolejny spotkaliśmy się w Sopotece na Performatywnym Czytaniu Zakazanych Książek. Za sprawą talentu Tomasza Olczaka i Michała Wiktora w kilka chwil przenieśliśmy się z bibliotecznej sali kinowej na piaszczystą plażę bezludnej wyspy, gdzie niedawno rozbił się samolot - miejsce akcji Władcy much Williama Goldinga. Lektorzy dali z siebie wszystko i w niezwykle sugestywny sposób opowiedzieli nam dramatyczną historię grupy chłopców i zła drzemiącego w każdym człowieku. Poruszająca opowieść o utraconej niewinności przekazana słuchaczom w tak poruszający sposób na pewno długo jeszcze będzie niepokoić tych, którzy dziś jej wysłuchali.

Po więcej emocji i wzruszeń zapraszamy Was już 11 września, kiedy to będziemy czytać słynną powieść Nelle Harper Lee pt. Zabić drozda. Spotykamy się jak zawsze o 18:00. Do zobaczenia!












środa, 16 sierpnia 2017

PERFORMATYWNE CZYTANIE ZAKAZANYCH KSIAŻEK

Wszystkich, którzy tęsknią za głośnym czytaniem serdecznie zapraszamy 
na kolejne spotkanie z Tomaszem Olczakiem i Michałem Wiktorem. 
Tym razem nasi znakomici lektorzy przybliżą Wam losy grupki chłopców, 
którzy po katastrofie lotniczej muszą sami sobie poradzić na bezludnej wyspie. 
Wszystkich, którzy poczuli się zainteresowani, gorąco zachęcamy do przyjścia 
na Czytanie Performatywne do naszej Sopoteki już 22 sierpnia o godz. 18:00.

Nie spóźnijcie się!



poniedziałek, 14 sierpnia 2017

RECENZJA "SAMOTNOŚCI PORTUGALCZYKA" IZY KLEMENTOWSKIEJ

Portugalia to nie tylko fado, wąskie uliczki i szproty przyrządzane na sto jeden sposobów. Żeby to jednak zobaczyć, trzeba zdobyć się na duży wysiłek wyobrażenia sobie Lizbony bez wszechobecnych turystów, którzy nasycają to piękne miasto atmosferą pośpiechu i rozgorączkowania. Bo prawdziwa Portugalia jest czymś zupełnie innym: to spokój graniczący ze stagnacją, zgoda na to, co jest, umiłowanie odwiecznych rytuałów codzienności, ale także wieczna tęsknota (za dawną świetnością, za dawnymi czasami, za wszystkim i nie wiadomo za czym). I samotność. To właśnie ją uznała za wspólny wszystkim Portugalczykom mianownik Iza Klementowska, która poprzez rozmowy z ludźmi z zupełnie różnych światów, starała się dociec przyczyny ich wspólnego smutku. Wynikiem tych dysput poruszający reportaż wydany przez wydawnictwo Czarne – przewodnik po śródziemnomorskiej melancholii.

Jeden z bohaterów książki zastanawia się czy jego ojczyzna odwraca się plecami do Europy czy wręcz przeciwnie: stoi zwrócona twarzą do swoich sąsiadów? Czy jest wejściem czy już ujściem ze starego kontynentu to miejsce, gdzie wszystko co prawda wystarczająco stare i obarczone historią, ale nie tak zadbane i fotogeniczne jak we Francji czy Hiszpanii? A sami Portugalczycy, jacy są? Gościnni, ciekawi świata i innych kultur, skorzy do pogawędek z nieznajomymi? A może zamknięci w sobie, zarażeni wirusem ksenofobii, nieufni wobec przybyszów z zewnątrz? Szukając odpowiedzi, Klementowska zagląda na prowincję i wędruje uliczkami stolicy. Przygląda się kolejnym wariantom wszechobecnego wizerunku koguta z Barcelos, pomnikom, temu, co jedzą miejscowi. Wstępuje na cmentarze i parki, wchodzi do kawiarni i biednych hotelików, które nie są w stanie na siebie zarobić. Odwiedza miejsca mniej lub bardziej znane, ale to nie zabytki czy widoki ją do nich przyciągają. Szuka ludzi i ich historii, bo to właśnie w nich – jak pestka w owocu – tkwi istota tego co to znaczy być Portugalczykiem. Po rozmowach z takimi osobami jak staruszka handlująca plastikowymi Maryjkami na targu złodziei, doną Augustą i jej torturowanym za czasów Salazara mężem czy pisarzem Gonçalo M. Tavaresem, okazuje się, że prawdziwy Portugalczyk żyje w rozkroku między tym, co było, a tym, co jest. Że w tym kraju wszyscy oddychają historią, nie sposób więc się od niej uwolnić. To, co było dawniej – jak kolonializm czy lata dyktatury – wciąż pozostaje aktualne, bo stare decyzje żyją wciąż w dzisiejszych konsekwencjach, a lat tradycji nie da się tak łatwo puścić w niepamięć, o czym świadczy chociażby głośny proces trzech Marii – pisarek, które odważyły się pisać o kobiecej seksualności, co w Portugalii lat 70. okazało się być więcej niż tematem tabu.

Z opowieści o zapomnianych bohaterach przez wielkie i małe „b”, ludzi oszukanych przez system lub dręczonych przez PIDE (Policia Internacional e de Defesa do Estado czyli Policja Międzynarodowa i Ochrony Państwa szerząca terror w czasach dyktatury Salazara) czy też tych, których kryzys ekonomiczny dotknął wyjątkowo mocno, wyłania się wizerunek kraju targanymi sprzecznościami; obraz naznaczony wielką melancholią i jeszcze większym smutkiem, a przecież wciąż urokliwy i tchnący dziwnym spokojem. I choć dotyczy on mieszkańców miejsc znacznie cieplejszych niż Polska, to przecież trudno nie zauważyć punktów wspólnych, jakie niespodziewanie znajdują się między nami a sąsiadami z Portugalii. To samo naznaczenie historią, szacunek dla tradycyjnych wartości, niepewność wobec tego, co przyniesie jutro, brak zainteresowania polityką w społeczeństwie, niechęć w stosunku do imigrantów... Wymieniać można by długo. Każdy z tych powodów jest zarazem argumentem za tym, żeby sięgnąć po reportaż Izy Klementowskiej, ale stwierdzenie, że to tylko dla niech warto się z tą książką zapoznać, byłoby dla niej ogromnie niesprawiedliwe.

Dwadzieścia trzy teksty składające się na Samotność Portugalczyka przypominają płytki azulejos, którymi dawniej Portugalczycy ozdabiali swoje domy. Każda z tych opowieści jest inna, ale każda dotyka jakiejś istotnej prawdy o ojczyźnie Jose Saramago. Każda jest zamkniętą całością i dlatego złożone razem tworzą wzór dający się zinterpretować jako historia wszystkich i każdego z osobna. Bardzo piękna, ale też niezwykle smutna, zostanie Wam w głowie i sercu na długo po przeczytaniu ostatniego zdania.

„ – Jedz. – szturcha mnie ręką. – Jedzenie pochodzi od Niego. – Wskazuje w niebo. – Trzeba jeść, bo gdy nie ma już nic, to pożywienie jest tym, na czym trzeba się skupić.
– Jak to nie ma już nic? Mówisz to w Fatimie, kilka metrów od sanktuarium?
– Cuda się skończyły. I tu każdy zastanawia się dlaczego. No bo jak można dokonać tak wielkiego cudu, a potem zamilknąć na lata i zostawić ludzi samych sobie?”

Karolina Osowska



poniedziałek, 7 sierpnia 2017

RECENZJA "PANI STEFY" MAGDALENY KICIŃSKIEJ

Janusza Korczaka nikomu przedstawiać nie trzeba. Jego nazwisko uruchamia ciąg skojarzeń takich jak: Król Maciuś Pierwszy, bohaterska postawa w obliczu śmierci, na spotkanie z którą poszedł wraz ze swoimi wychowankami, słynny Dom Sierot w Warszawie... Właśnie, Dom Sierot. Korczak był jego założycielem i dyrektorem i nie będzie krzty przesady w stwierdzeniu, że oddał temu miejscu i jego małym mieszkańcom całe życie. Ale przecież nie on jeden – co nie raz podkreślał. W prowadzeniu placówki pomagał mu szereg oddanych pracowników. Wśród nich prawdziwa szara eminencja zakładu, Stefania Wilczyńska. To jej poświęciła swój literacki debiut Magdalena Kicińska, która w swojej Pani Stefie stara się przybliżyć nam tę niemal zapomnianą postać: prawą rękę i wspólniczkę słynnego Doktora, bez której na pewno nie udałoby się mu osiągnąć tego, co osiągnął. Bo tak jak Korczak, Stefa swoim wychowankom oddała wszystko, co miała.

Stefania Wilczyńska była Żydówką. Pochodziła ze stosunkowo zamożnej zasymilowanej rodziny, co otworzyło przed nią perspektywy, z jakich – o czym świadczą chociażby podjęte przez nią studia w Belgii – skwapliwie skorzystała. Nie wiadomo dlaczego w pewnym momencie je przerwała i wróciła do Polski, ani co się z nią działo do dnia, kiedy postanowiła – znów nie wiedzieć dlaczego – że zatrudni się w żydowskim sierocińcu, wśród zabiedzonych dzieci wyciągniętych z brudnych piwnic. W Domu Sierot zaczęła pracować w wieku dwudziestu trzech lat i właściwie nigdy swojej pracy nie przerwała. „Korczak był jak matka, ojcem była Stefa”, powie o niej po latach jeden z dawnych wychowanków ośrodka z ulicy Krochmalnej 92.

Ojcem była dla swoich przybranych dzieci surowym, nie zawsze sprawiedliwym. Ze wspomnień jej podopiecznych wyłania się portret kobiety dość oschłej, niechętnie okazującej uczucia, która w dodatku nie zawsze była wzorem cierpliwości. A jednocześnie ta sama twarda strażniczka porządku nie wykreśliła nieprzychylnych opinii dzieci na swój temat, kiedy opracowywała ich wspomnienia do gazetki Domu Sierot. Służyła radą i pomocą, potrafiła dostrzec dobro nawet w największym łobuzie, a jej spracowane ręce noc w noc odgarniały loki z czół malców śpiących pod jej czujnym okiem. Kiedy dyrektor Korczak pisał książki, snuł teorie, wyjeżdżał na front (był weteranem wojny rosyjsko-japońskiej i I wojny światowej; na ostatniej wojnie już nie walczył, choć nawet uszył sobie w tym celu nowy mundur – nie przyjęto go do wojska ze względu na wiek) lub bawił się z dziećmi w pociąg czy zabierał je na spacery, Stefa po prostu była. Zawsze i wszędzie, w dzień i w nocy. Załatwiała, organizowała, porządkowała. Dbała o to, by każdy dzień przebiegał tak, jak zawsze – czyli tak, jak powinien. A przecież lata jej pracy w Domu Sierot przypadły na wyjątkowo niespokojne czasy: okres wojennej zawieruchy, wielkiego kryzysu lat 30. czy wreszcie getta. Ocalały z piekła Holocaustu Israel Gutman wspomina, że nawet kiedy placówkę przeniesiono z Krochmalnej do budynku na Chłodnej, która to ulica wchodziła już w obszar getta, a później znów – na Sienną, „w pokojach [wciąż było] czysto, w Domu gwar jak dawniej. Stałość [...] przeniosła się razem z Domem i tu.” Nie powinno to dziwić – przecież Stefa była wciąż obok.

Nigdy nie założyła własnej rodziny. Nie wiadomo nic na temat ewentualnych kandydatów na jej męża, podobnie jak niejasne pozostają relacje, jakie łączyły ją z samym Korczakiem (niespełniona miłość? Koleżeństwo zamiast niej? A może po prostu dwie samotności, które się spotkały?). Wychowankowie wyrzucali jej po latach, że nie wszystkich traktowała tak samo, że miała swoich ulubieńców. Wśród nich były bez wątpienia dwie jej przyszywane córeczki – przedwcześnie zmarła Esterka i dawna bursistka Fejga, która przeprowadziła się do Palestyny, gdzie próbowała ściągnąć na stałe także i zmęczoną wymagającą pracą wychowawczyni Stefę. Ta, co prawda, odwiedziła swoją podopieczną kilkakrotnie, ale ostatecznie, w 1939 roku, wróciła tam, gdzie były jej dzieci. Nie chciała ich zostawić. I nie zostawiła. Na początku sierpnia 1942 roku mieszkańców Domu Sierot deportowano. Dzieci wraz z opiekunami przeszły przez getto na Umschlagplatz, skąd pociąg śmierci zawiózł je do Treblinki. Stefania Wilczyńska miała iść na samym końcu, zamykając pochód.

W opowieści kobiecie, która żydowskim sierotom oddała całe życie, więcej jest niewiadomych niż faktów. Z okruchów uzyskanych ze wspomnień dawnych wychowanków, dokumentów, kronik getta i prywatnych dzienników, Magdalena Kicińska tworzy niezwykły portret równie niezwykłej osoby, tak niesłusznie zepchniętej w niepamięć. Odtworzenie życiorysu Stefanii Wilczyńskiej wymagało od autorki reportażu nie tylko wytężonej pracy przy zbieraniu szczątkowych materiałów, ale też ogromnej wrażliwości, którą widać w każdym zdaniu tej tak pięknej i tak potrzebnej książki. 

Nie licząc kilku fotografii i dokumentów, po przybranej matce setek sierot pozostał tylko jeden materialny ślad – srebrne lusterko, które podarowała kiedyś ukochanej Fejdze. Teraz, za sprawą reportażu Magdaleny Kicińskiej, to się na szczęście zmieniło.

Karolina Osowska