Portugalia to nie tylko
fado, wąskie uliczki i szproty przyrządzane na sto jeden sposobów.
Żeby to jednak zobaczyć, trzeba zdobyć się na duży wysiłek
wyobrażenia sobie Lizbony bez wszechobecnych turystów, którzy
nasycają to piękne miasto atmosferą pośpiechu i rozgorączkowania.
Bo prawdziwa Portugalia jest czymś zupełnie innym: to spokój
graniczący ze stagnacją, zgoda na to, co jest, umiłowanie
odwiecznych rytuałów codzienności, ale także wieczna tęsknota
(za dawną świetnością, za dawnymi czasami, za wszystkim i nie
wiadomo za czym). I samotność. To właśnie ją uznała za wspólny
wszystkim Portugalczykom mianownik Iza Klementowska, która poprzez
rozmowy z ludźmi z zupełnie różnych światów, starała się
dociec przyczyny ich wspólnego smutku. Wynikiem tych dysput
poruszający reportaż wydany przez wydawnictwo Czarne – przewodnik
po śródziemnomorskiej melancholii.
Jeden z bohaterów
książki zastanawia się czy jego ojczyzna odwraca się plecami do
Europy czy wręcz przeciwnie: stoi zwrócona twarzą do swoich
sąsiadów? Czy jest wejściem czy już ujściem ze starego
kontynentu to miejsce, gdzie wszystko co prawda wystarczająco stare
i obarczone historią, ale nie tak zadbane i fotogeniczne jak we
Francji czy Hiszpanii? A sami Portugalczycy, jacy są? Gościnni,
ciekawi świata i innych kultur, skorzy do pogawędek z nieznajomymi?
A może zamknięci w sobie, zarażeni wirusem ksenofobii, nieufni
wobec przybyszów z zewnątrz? Szukając odpowiedzi, Klementowska
zagląda na prowincję i wędruje uliczkami stolicy. Przygląda się
kolejnym wariantom wszechobecnego wizerunku koguta z Barcelos,
pomnikom, temu, co jedzą miejscowi. Wstępuje na cmentarze i parki,
wchodzi do kawiarni i biednych hotelików, które nie są w stanie na
siebie zarobić. Odwiedza miejsca mniej lub bardziej znane, ale to
nie zabytki czy widoki ją do nich przyciągają. Szuka ludzi i ich
historii, bo to właśnie w nich – jak pestka w owocu – tkwi
istota tego co to znaczy być Portugalczykiem. Po rozmowach z takimi
osobami jak staruszka handlująca plastikowymi Maryjkami na targu
złodziei, doną Augustą i jej torturowanym za czasów Salazara
mężem czy pisarzem Gonçalo
M. Tavaresem, okazuje się, że prawdziwy Portugalczyk żyje w
rozkroku między tym, co było, a tym, co jest. Że w tym kraju
wszyscy oddychają historią, nie sposób więc się od niej uwolnić.
To, co było dawniej – jak kolonializm czy lata dyktatury – wciąż
pozostaje aktualne, bo stare decyzje żyją wciąż w dzisiejszych
konsekwencjach, a lat tradycji nie da się tak łatwo puścić w
niepamięć, o czym świadczy chociażby głośny proces trzech Marii
– pisarek, które odważyły się pisać o kobiecej seksualności,
co w Portugalii lat 70. okazało się być więcej niż tematem tabu.
Z opowieści o
zapomnianych bohaterach przez wielkie i małe „b”, ludzi
oszukanych przez system lub dręczonych przez PIDE (Policia Internacional e de Defesa do Estado czyli Policja Międzynarodowa i Ochrony Państwa szerząca terror w czasach dyktatury Salazara) czy też tych, których kryzys ekonomiczny
dotknął wyjątkowo mocno, wyłania się wizerunek kraju targanymi sprzecznościami; obraz naznaczony wielką
melancholią i jeszcze większym smutkiem, a przecież wciąż
urokliwy i tchnący dziwnym spokojem. I choć dotyczy on mieszkańców
miejsc znacznie cieplejszych niż Polska, to przecież trudno nie
zauważyć punktów wspólnych, jakie niespodziewanie znajdują się
między nami a sąsiadami z Portugalii. To samo naznaczenie historią,
szacunek dla tradycyjnych wartości, niepewność wobec tego, co
przyniesie jutro, brak zainteresowania polityką w społeczeństwie,
niechęć w stosunku do imigrantów... Wymieniać można by długo.
Każdy z tych powodów jest zarazem argumentem za tym, żeby sięgnąć
po reportaż Izy Klementowskiej, ale stwierdzenie, że to tylko dla
niech warto się z tą książką zapoznać, byłoby dla niej
ogromnie niesprawiedliwe.
Dwadzieścia trzy teksty
składające się na Samotność Portugalczyka przypominają
płytki azulejos, którymi dawniej Portugalczycy ozdabiali
swoje domy. Każda z tych opowieści jest inna, ale każda dotyka
jakiejś istotnej prawdy o ojczyźnie Jose Saramago. Każda jest zamkniętą całością i dlatego złożone
razem tworzą wzór dający się zinterpretować jako historia
wszystkich i każdego z osobna. Bardzo piękna, ale też niezwykle
smutna, zostanie Wam w głowie i sercu na długo po przeczytaniu
ostatniego zdania.
„ – Jedz. –
szturcha mnie ręką. – Jedzenie pochodzi od Niego. – Wskazuje w
niebo. – Trzeba jeść, bo gdy nie ma już nic, to pożywienie jest
tym, na czym trzeba się skupić.
– Jak to nie ma już
nic? Mówisz to w Fatimie, kilka metrów od sanktuarium?
– Cuda się skończyły.
I tu każdy zastanawia się dlaczego. No bo jak można dokonać tak
wielkiego cudu, a potem zamilknąć na lata i zostawić ludzi samych
sobie?”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz