piątek, 20 października 2017

TO NIE JEST KSIĄŻKA O KWITNĄCYCH WIŚNIACH. "GANBARE! WARSZTATY UMIERANIA" KATARZYNY BONI

"Ganbare!" to po japońsku okrzyk podnoszący na duchu, dodający sił. Znaczy tyle, co "nie poddawaj się", "trzymaj się", "dasz radę". "Ganbare!" to także reportaż Katarzyny Boni, który dźwiga bardzo osobliwy podtytuł: "Warsztaty umierania". Jest to historia Japonii, którą spotkała tragedia na niewyobrażalną skalę. Historia Japończyków, którzy stracili swoich bliskich, swój ład i poczucie bezpieczeństwa. Obraz wstrząsający, przejmujący i wymagający.

"Gambare!" nie jest książką, którą się czyta lekko i przyjemnie. Jest napisana bez zarzutu, absolutnie niczego jej brakuje pod względem formy, ale to nie jest łatwa lektura. Trzeba ją sobie podawać z umiarem, pozwolić bohaterom na spokojne opowiadanie o ich tragedii. Był wtedy piątek, 11 marca. Dochodziła godzina piętnasta. Ludzie planowali weekend. Myśleli o wycieczkach za miasto, o wspólnym czasie z rodziną i przyjaciółmi, o pieszych wędrówkach do lasu i na plażę. Była wczesna wiosna. Najpierw przyszło trzęsienie ziemi, potem tsunami, potem katastrofa elektrowni jądrowej w Fukushimie. Tragiczne domino.

Katarzyna Boni pojechała do Japonii dotkniętej potrójnej tragedią. Poznała ludzi, którzy stracili swoich bliskich, dla których 11 marca 2011 roku był końcem świata, jaki dotąd znali. Autorka jest bardzo dokładna, wnikliwa, precyzyjna w opisywaniu Japończyków doświadczonych potęgą żywiołów. Zdania "Gambare!" są momentami lepkie od błota, zimne jak śmierć, słone od łez Japończyków, którzy musieli nauczyć się życia na nowo. A radzą sobie z tym różnie. Niektórzy nauczyli się nurkować, żeby znaleźć ślady dawnego życia lub szczątki bliskich, których nie zdążyli pożegnać. Inni biorą udział w sesjach narzekania, które mają im pomóc w oczyszczeniu, próbie zrzucenia ciężaru doświadczeń. Jeszcze inni przyjeżdżają do pana Itaru Sasakiego, który zbudował przeszkloną budkę telefoniczną z widokiem na morze. Prowadzą długie rozmowy, mimo że kabel od telefonu nie jest podłączony. W wyniku kataklizmu wielu ludzi straciło domy. Wielu nadal żyje w tymczasowych blaszanych osiedlach, w których nie mają poczucia prywatności i podmiotowości. Niektórzy stracili nadzieję na poprawę sytuacji.

Reportaż Katarzyny Boni pozwala współodczuwać z Japończykami, pozwala wsłuchać się w ich niezrozumienie, ich niezgodę na taki los. Katastrofa z marca 2011 roku pochłonęła kilkanaście tysięcy (!) istnień ludzkich, niezliczoną ilość zwierząt (o których też poczytamy w "Ganbare!"), zabrała też marzenia, spokój, radość życia, nie pozwoliła urodzić i wychować dzieci, wielu nie dała nawet szansy na złożenie w ziemi prochów tych, których kochali. Wtedy, w marcu Japonia doświadczyła końca świata.

Ostatnie strony "Ganbare!" czytałam, siedząc nad brzegiem morza. Naszego Bałtyku. Potrzebowałam tego, by w ten osobliwy sposób skomunikować się z tymi, którzy w takich samych, szaro-błękitnych wodach utonęli, choćby symbolicznie.

Aleksandra Pikała

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz